Ambicja może być motorem napędowym, ale też pułapką
Ambicja. Słowo, które brzmi dumnie, intrygująco, obiecująco. Kojarzy się z siłą, determinacją, wytrwałością. Kiedy pojawia się w rozmowie, zazwyczaj przywołuje obraz ludzi, którzy zdobywają szczyty, osiągają sukcesy, przekraczają granice swoich możliwości. To w końcu dzięki niej człowiek idzie do przodu, nie zatrzymuje się, stawia sobie coraz to ambitniejsze cele.
Ale co, jeśli ten mechanizm zaczyna się psuć? Co, jeśli pragnienie osiągnięć zamienia się w wewnętrzny przymus, który odbiera satysfakcję? Gdy liczy się już nie to, co zostało osiągnięte, lecz tylko to, co jeszcze przed nami? Granica jest cienka. Nie zawsze widać moment, w którym coś, co kiedyś napędzało, zaczyna ciągnąć w dół.
Są ludzie, którzy nigdy nie mają dość. Każdy sukces jest tylko przystankiem do następnego celu. Nie pozwalają sobie na odpoczynek, przecież zawsze jest coś więcej do zrobienia, coś do poprawienia, coś do osiągnięcia. A gdy wreszcie docierają na szczyt, nie odczuwają ulgi. Nie czują spełnienia. W głowie już pojawia się kolejne zadanie. Tylko że organizm nie jest maszyną, a psychika ma swoje granice. Im bardziej ignorowane, tym większe spustoszenie sieją.
Ambicja może być siłą, która pomaga osiągać wielkie rzeczy. Może też stać się pułapką, z której trudno się wydostać. Wszak jak przestać biec, kiedy całe życie było jednym wielkim wyścigiem?
Ambicja jako miecz obosieczny
Jest jak ostrze, które błyszczy w dłoni-potężne, imponujące, zdolne przecinać przeszkody. I jednocześnie niebezpieczne, wystarczy chwila nieuwagi, by zadać nim cios sobie samemu. Ambicja potrafi być jak adrenalina, która popycha do przodu, każe rzucać się na wyżyny, podbijać kolejne szczyty, nie zatrzymywać się ani na chwilę. Świetnie. Do czasu. Co, jeśli ta adrenalina nie daje odpocząć? Co, jeśli zaczyna napędzać nie sam rozwój, ale wieczny głód? Dążenie do więcej może stać się nawykiem, który przejmuje kontrolę. Głos w głowie szepcze: „Jeszcze trochę. Jeszcze jeden projekt. Jeszcze jedno osiągnięcie”. I tak dzień po dniu, krok po kroku, aż docierasz do miejsca, gdzie sukces już nie smakuje, a zmęczenie jest stałym towarzyszem. Przestajesz zauważać, co już masz, bo liczy się tylko to, co przed tobą.
To właśnie ten moment, kiedy ambicja przestaje być siłą napędową, a zaczyna być ciężarem. Nie ma w niej już ekscytacji, nie ma satysfakcji. Jest jedynie presja, surowy wewnętrzny głos, który nie pozwala stanąć w miejscu. I wtedy ostrze zaczyna ciąć nie tam, gdzie trzeba. Tnie po relacjach, po zdrowiu, po radości z codziennych chwil. W tej gonitwie nie ma czasu na odpoczynek, na cieszenie się tym, co już osiągnięte. Jest tylko kolejne „więcej”.
Pytanie brzmi: kiedy ambicja staje się narzędziem, które buduje, a kiedy zaczyna ranić? Odpowiedź często przychodzi dopiero wtedy, gdy ciało i umysł wysyłają sygnały, że dalej nie dadzą rady. I wtedy okazuje się, że im mocniej ktoś trzymał się swojej wizji sukcesu, tym boleśniejszy jest moment, gdy musi przyznać, że coś poszło nie tak.
Ambicja nie musi niszczyć ale wymaga czujności. Bo miecz, który może pomóc zdobywać świat, równie łatwo może stać się narzędziem autodestrukcji.
Gdy „więcej” nigdy nie wystarcza
Przychodzi taki moment, kiedy sukces przestaje cieszyć. Jest, ale nie daje satysfakcji. Nie ma czasu na świętowanie, gdyż w głowie już rodzi się kolejne zadanie, kolejne wymagania, kolejne cele. Wewnętrzny głos nie pozwala przystanąć. Każe iść dalej, szybciej, skuteczniej.
I tak o to powstaje błędne koło. Każde osiągnięcie jest jak łyk wody na pustyni, przynosi chwilową ulgę, ale nie gasi pragnienia. Każdy kolejny cel wydaje się większy, bardziej wymagający, trudniejszy do zdobycia, a mimo to nie ma odwrotu. Umysł domaga się więcej, ciało już nie daje rady, ale przecież nie można się zatrzymać…
To moment, kiedy ambicja zmienia się w wewnętrzny przymus. Już nie chodzi o rozwój czy pasję, tylko o kolejne trofea. Nagrody przestają mieć znaczenie, liczy się sam wyścig. Choć z boku wygląda to jak spełnienie marzeń, w rzeczywistości przypomina pułapkę, z której trudno się wydostać. Z czasem ciało zaczyna wysyłać sygnały. Pojawia się zmęczenie, bezsenność, brak sił. Znajomi mówią, że warto zwolnić, ale to nie wchodzi w grę. Niby jak? Przecież jeśli się zatrzymasz, ktoś cię wyprzedzi. Jeśli nie dasz z siebie wszystkiego, zmarnujesz szansę. Tyle że w pewnym momencie to ciało podejmie decyzję za ciebie. Nie wytrzyma presji. I wtedy przychodzi moment, w którym okazuje się, że „więcej” nigdy nie było rozwiązaniem. Że im szybciej ktoś biegł, tym trudniej było mu zauważyć, dokąd właściwie zmierza. Bo gdy osiągnięcia przestają mieć smak, a wysiłek odbiera resztki sił, zaczyna być jasne, że to już nie ambicja napędza, tylko lęk przed tym, co się stanie, gdy zwolnisz.
Wypalenie zamiast spełnienia
Kiedyś była w tym radość. Pomysły rodziły się same, a praca była, jak gra, w której każda kolejna godzina przynosiła satysfakcję. Do czasu. Kiedy wszystko kręci się wokół wyników, statystyk, efektów, coś zaczyna się psuć. Nagle brakuje świeżości. Pomysły nie przychodzą tak łatwo, a to, co kiedyś było ekscytujące, zamienia się w obowiązek.
Kreatywność nie znosi presji. Im mocniej się ją ciśnie, tym bardziej się cofa. Kiedy umysł nie ma oddechu, przestaje pracować lekko. Zamiast błyskotliwych idei zostaje mechaniczne odhaczanie kolejnych zadań. Zamiast chęci pojawia się znużenie. Wtedy przychodzi zmęczenie, które nie znika po jednej nocy snu. To nie chwilowe osłabienie, które można nadrobić odpoczynkiem. To stan, w którym nawet wolny dzień nie pomaga. Wszystko staje się wysiłkiem, a każda decyzja wymaga więcej energii niż powinna.
Ambicja, która niegdyś była motorem, teraz staje się ciężarem. Pojawia się pytanie – czy warto było gonić, skoro na końcu nie czeka satysfakcja, tylko pustka?
Syndrom „nigdy nie dość” – psychologiczne źródła
Czy zawsze chodzi o ambicję? A może w tym wyścigu chodzi o coś więcej – coś, co siedzi głębiej, czego nie da się złapać gołym okiem? Czasem to nie dążenie do sukcesu samo w sobie napędza ten mechanizm, ale lęk.
- przed odrzuceniem,
- przed niewystarczalnością,
- przed byciem niezauważonym.
Kiedy dziecko słyszy, że mogło się bardziej postarać, że dobre oceny to norma, a pochwały dostaje tylko wtedy, gdy zrobi coś wyjątkowego, uczy się, że musi zasłużyć na uznanie. Gdy widzi, że bliskość zależy od wyników, zaczyna myśleć, że na miłość trzeba sobie zapracować. I tak rodzi się mechanizm, który zostaje na całe życie.
Dorośli ludzie, którzy wciąż czują, że muszą coś udowadniać, często nie walczą o sukces, walczą o bycie widzianymi. Nie chodzi o kolejne projekty, dyplomy, nagrody. Chodzi o to, by na chwilę poczuć się wystarczającym. Problem w tym, że ta chwila nigdy nie trwa długo.
Gdy wewnętrzne dziecko wciąż domaga się uznania, a jego głos zostaje zagłuszony to zmęczenie staje się nieuniknione. Tylko że nie da się zaleczyć pustki kolejnym osiągnięciem. Jeżeli ktoś przez całe życie słyszał, że sukces to warunek miłości, to kiedy w końcu go zdobędzie, zostanie mu tylko pytanie: „Czy to już wystarczy”.
Szkolenia dla menadżerów – oferta CPS
Kiedy sukces staje się uzależnieniem
Sukces potrafi działać jak narkotyk. Najpierw jest euforia, satysfakcja, fala energii, która dodaje sił i motywuje do dalszego działania. Uczucie to, nie trwa jednak wiecznie. Mija szybciej niż można się spodziewać, i zostawia po sobie pustkę, którą trzeba jak najszybciej czymś wypełnić. Kolejnym celem. Kolejnym wyzwaniem. Kolejnym osiągnięciem.
Mózg działa tu w sposób niepobłażliwy. Kiedy pojawia się sukces, wydziela dopaminę – neuroprzekaźnik odpowiedzialny za uczucie przyjemności i nagrody. Im więcej go dostajemy, tym bardziej chcemy kolejnej dawki. A gdy dopamina spada, pojawia się niepokój, rozdrażnienie, potrzeba działania. Wtedy jedynym rozwiązaniem wydaje się jeszcze większy wysiłek. To dlatego niektórzy ludzie nie potrafią się zatrzymać. Wydaje im się, że idą po swoje marzenia, ale tak naprawdę uciekają przed poczuciem pustki. Nie pracują dla satysfakcji, ale dla ulgi, którą daje osiągnięcie. Nie działają z pasji, tylko z lęku, że jeśli zwolnią, przestaną czuć się wartościowi.
Można stać się pracoholikiem w dążeniu do celów. Jakie są objawy? Stale podwyższana poprzeczka, brak umiejętności odpoczynku, obsesja na punkcie wyników. Gdy pojawia się sukces, ulga trwa chwilę, ale potem pojawia się pytanie: „Co dalej?”. Gdy jest porażka – ciało i umysł zaczynają wariować, jakby zabrakło im powietrza.
Prawdziwym problemem nie jest ambicja sama w sobie, ale to, co się pod nią kryje. Gdy sukces przestaje być wyborem, a staje się koniecznością, zaczyna przypominać nałóg. Nie da się zaspokoić głodu, który nigdy nie miał nic wspólnego z osiągnięciami. To nie brak kolejnego celu boli najbardziej, tylko pustka, która była tam od zawsze i którą żaden sukces nie jest w stanie wypełnić.
Paradoks efektywności – im więcej chcesz, tym mniej masz
Możemy porównać go do próby złapania motyla gołymi rękami. Im usilniej próbujemy, tym szybciej ucieka. Wydaje się, że wystarczy mocniej zacisnąć palce, bardziej się postarać, podkręcić tempo – a wtedy wszystko się uda. Tylko że to tak nie działa.
Kiedy ambicja zamienia się w obsesję, zamiast napędzać, zaczyna paraliżować. Pełna mobilizacja, cała energia skupiona na jednym celu… i nagle nic się nie klei. Zmęczenie uderza falą, głowa się przegrzewa, a efekt końcowy jest daleki od oczekiwań.
To dlatego, że umysł nie jest maszyną, którą można bez końca przyspieszać. Jest jak mięsień – jeśli nie dostanie chwili odpoczynku, zamiast wzmacniać się, zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Przeciążony, wchodzi w tryb awaryjny.
Godziny mijają na próbach skupienia, na wpatrywaniu się w ekran i walce z własnym zmęczeniem, ale im bardziej próbujesz, tym mniej się udaje. Najmniejsza rzecz wybija z rytmu, słowa znikają z głowy, ręce się trzęsą, a efekt jest o połowę gorszy niż gdybyś działał z lekkością i spokojem. Właśnie na tym polega paradoks efektywności – chcesz osiągnąć więcej, a dostajesz mniej. Bo zamiast pracować w swoim naturalnym rytmie, fundujesz sobie wewnętrzny rygor. Bo zamiast odpuszczać tam, gdzie trzeba, ściskasz wodę w dłoni, aż całkiem ucieknie między palcami.
A najlepsze rzeczy przychodzą wtedy, gdy dajesz sobie oddech. Gdy przestajesz zmuszać się do maksymalnej wydajności i pozwalasz, żeby umysł działał w swoim tempie. Bo czasem, żeby mieć więcej, trzeba na chwilę przestać chcieć aż tak bardzo.
Utracona równowaga – jak ambicja niszczy inne sfery życia
Są ludzie, którzy zdobyli wszystko. Mają imponujące tytuły, ogromne pieniądze, rozpoznawalność. Ich nazwiska pojawiają się w mediach, inni patrzą na nich z podziwem, myśląc: „To jest sukces”. A oni, zamiast czuć satysfakcję, czują pustkę. Nie mają już do kogo wrócić po ciężkim dniu. Kiedyś mieli relacje, teraz mają kontakty. Kiedyś mieli dom, teraz mają adres zameldowania. Kiedyś mieli pasję, teraz mają grafik napięty do granic. W którymś momencie sukces stał się ważniejszy od wszystkiego innego. A potem, zanim zdążyli się zorientować, wszystko inne po prostu zniknęło. Nadmierna ambicja potrafi zniszczyć więcej, niż daje. Odbiera zdrowie, organizm pracujący w trybie ciągłego napięcia w końcu zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Odbiera relacje, bo w wiecznym pędzie trudno znaleźć czas na rozmowy, bliskość, wspólne chwile, które budują więzi. Odbiera nawet własną tożsamość, bo kiedy sukces staje się jedynym celem, człowiek zaczyna myśleć, że bez niego nie istnieje.
Często dopiero w obliczu kryzysu przychodzi refleksja – kiedy zdrowie zaczyna się sypać, kiedy bliskich już nie ma, kiedy nagle pojawia się pytanie: „Dla kogo ja to wszystko robię?”. Tylko że niektórzy orientują się zbyt późno. Sukces, który pochłania całe życie, jest jak ogień, który najpierw rozgrzewa, ale potem trawi wszystko, co napotka na swojej drodze. Można zdobyć cały świat, ale jeśli po drodze straci się samego siebie, to co właściwie zostaje?
Jak wyjść z pułapki?
Nie wystarczy powiedzieć sobie: „Od dzisiaj zwalniam”. Głos w głowie nie pozwoli tak łatwo odpuścić. Mechanizm, który działał latami, nie zatrzyma się z dnia na dzień. To tak, jakby przez całe życie cisnąć pedał gazu i nagle próbować przekonać samego siebie, że droga donikąd. Zmiana zaczyna się w miejscu, które dla wielu jest najtrudniejsze – w zatrzymaniu. W pozwoleniu sobie na chwilę bez działania, bez planu, bez celu. Dla tych, którzy całe życie byli napędzani wynikami, to prawdziwe wyzwanie. Kiedy świat nie ocenia, kiedy nie ma żadnych punktów do zdobycia, pojawia się niepokój. I to jest pierwszy sygnał, że coś poszło za daleko.
Praca nad sobą pomaga spojrzeć na tę potrzebę „więcej” z innej strony. Czasem to nie ambicja kieruje człowiekiem, ale głęboko zakorzeniony lęk przed niewystarczalnością. Przekonanie, że jeśli się zatrzyma, straci wartość. Że jeśli nie będzie robić więcej, przestanie być zauważony. Ważne jest, by nauczyć się oddzielać własną wartość od osiągnięć. To, że ktoś czegoś nie zrobił, nie oznacza, że jest mniej wart. To, że nie sięgnął po więcej, nie znaczy, że stracił swoją siłę. Brzmi prosto? W praktyce jest jak odwracanie wzorca, który działał od dzieciństwa. Dobrze działa nauka uważności. Ćwiczenia, które pozwalają skupić się na tym, co jest tu i teraz, zamiast na tym, co jeszcze przed nami. Pomaga też świadoma praca nad zmianą nawyków – zaczynając od najmniejszych rzeczy, jak pozwolenie sobie na wolniejszy poranek czy odpuszczenie zadania, które wcale nie musi być zrobione natychmiast.
Kiedy ambicja przestaje być przymusem, a zaczyna być wyborem, dopiero wtedy można poczuć prawdziwą satysfakcję. Nie tą, która trwa przez chwilę po kolejnym osiągnięciu, ale tą, która zostaje na dłużej.
Podsumowanie
Są ludzie, którzy przez całe życie biegli, ale nigdy nie dotarli do miejsca, w którym mogliby poczuć się spokojnie. Sukces miał być odpowiedzią, ale nie dostarczył ukojenia. Dopiero kiedy zaczęli zadawać inne pytania, zaczęli dostrzegać, co naprawdę ma znaczenie.
Można gonić za kolejnym celem, można budować coraz wyższe ambicje, można nieustannie podkręcać tempo. Tylko że bez momentu zatrzymania, bez chwili, w której można poczuć smak własnego życia, wszystko staje się jedynie wyścigiem. I wtedy pozostaje pytanie – co jest na mecie?
Współautor: Magdalena Dąbrowska
Bibliografia:
Burkeman, O. (2022). Cztery tysiące tygodni. Czas na Twoje życie. Wydawnictwo Insignis.
Eichelberger, W. (2021). Współczesny sukcesoholizm. Czy jesteśmy uzależnieni od sukcesu? W Zwierciadle.
Zostaw komentarz